Karol
Dickens „Opowieść wigilijna”
*
Moja
szkoła znajduje się w Sosnowcu przy mało ruchliwej, ale wąskiej
ulicy. Budynek ma trzy piętra i pomalowany jest na żółty,
pomarańczowy i czerwono-bordowy kolor. Na parterze mieści się
sekretariat, gabinet pani dyrektor, mała sala gimnastyczna,
jadalnia, kuchnia i przedszkole.
Z
parteru można przejść do szatni w piwnicy lub na pierwsze piętro
schodami po prawej stronie, a na wyższe piętra po lewej. Na
pierwszym piętrze słychać krzyk pierwszych, drugich i trzecich
klas. Nad rozwrzeszczaną gromadą sale mają czwarte (w tym moja
omega), piąta i szósta klasa. Nasze piętro ma najfajniejszy i
największy hol, ale także, dla niektórych „pomieszczenie grozy”
czyli pokój nauczycielski. Najwyższe piętro, królestwo gimnazjum,
budzi pewien lęk. Ściany pomalowane są na ciemno zieloną barwę,
wszyscy siedzą w klasach, a korytarze są puste. Na szczęście nie
muszę tam często zaglądać, bo mam tam tylko informatykę, raz w
tygodniu. Sale wyposażone są w komputery, niektóre w tablice
interaktywne, a maluchy mogą się wyszaleć w specjalnej sali zabaw.
Moim
rodzicom i mnie szkoła spodobała się od pierwszej wizyty, ponieważ
w przeciwieństwie do innych jest mała. Mamy liczące niewiele osób
klasy, dzięki czemu nauczyciele poświęcają każdemu więcej
czasu. Jesteśmy zintegrowani, znamy się dobrze więc sobie ufamy i
nie boimy się zostawiać swoich, nawet cennych rzeczy. Nie martwimy
się o przemoc lub agresję. Starsi nie dokuczają młodszym. Panuje
tu miła i przyjemna atmosfera.
*
Każdy
uczeń ma inną wizję szkoły z przyszłości. Jaka jest moja?
Wyobraź
sobie, wysoki zbudowany z luster weneckich wielki budynek. Nie musisz
do niego jeździć samochodem czy autobusem, tylko teleportujesz się
prosto z domu od razu na lekcje. Budynek otacza kolorowy ogród z
roślinnością zebraną z całej galaktyki. W czasie przerw można w
nim podziwiać florę i odpoczywać na świeżym powietrzu
dostarczanym przez pompy, które wymyślono gdy poziom
zanieczyszczenia zagrażał życiu ludzi i natury.
Znajduje
się tu tylko szkoła podstawowa, nie ma gimnazjum ani liceum. Sale
są małe i, mimo tego, że jest w nich mnóstwo elektroniki, bardzo
przytulne. Każdy uczeń siedzi na masującym fotelu, który
dopasowuje się do jego ciała. Nikt nie ma więc problemów z wadami
postawy. Ławki nie są potrzebne, bo tablety unoszą się na
odpowiedniej wysokości.
Klasy
podzielone są według zainteresowań. Oprócz narzuconego programu
każdy rozwija swoje hobby. Gdybym do niej chodziła moja klasa
jeździłaby konno i zajmowała się hipologią.
Wiadomości
przekazywane są, nie przez książki, tylko za pomocą wirtualnych
tabletów-ekranów. Nauczyciele wyświetlani są za pomocą
hologramu. Dzięki teleportom możesz widzieć na żywo rzecz, o
której akurat się uczysz. Jeśli tematem lekcji jest Antarktyda
każdy wpisuje adres, naciska guzik i znajduje się w wybranym
miejscu. Mamy także możliwość przenoszenia się w czasie i
oglądania historycznych wydarzeń. Wszystko to oczywiście nadzoruje
nauczyciel i inni opiekunowie.
Wszystkie
te innowacje motywują dzieci do nauki i sprawiają, że szkoła nie
wydaje im się taka „zła”.
*
Szkoła
z książki, o której chcę napisać to uczelnia z okresu, kiedy
polska była pod zaborami. Autorem książki jest Alfred
Szklarski,
a ona nosi tytuł „Tomek
w krainie kangurów”. Na
pewno nikt z nas nie chciałby uczęszczać do tego gimnazjum, i to
nie dlatego, że nie było elektroniki, wyjazdów na basen i
wycieczek. Był to początek dwudziestego wieku, więc jeszcze nie
było takich udogodnień. Był to okres, kiedy tak naprawdę nie było
Polski. Dzieci i młodzież uczono tylko języka zaborców czyli w
tym przypadku rosyjskiego. W szkole była surowa atmosfera, a uczniów
karano za polską mowę i polskie tradycje. Nauczyciele nie byli
sprawiedliwi i oceniali według pochodzenia i działalności rodziców.
Dyrektor szkoły wyznaczał uczniów, których rodzice podkreślali
swoje polskie korzenie, do gorszego traktowania. W szkole uczono
fałszywej historii i błędnej geografii, aby uczniowie zapomnieli o
przeszłości swojego kraju. Nagradzano lizusów i donosicieli.
W
tamtych czasach sama szkoła wyglądała inaczej niż dzisiaj. Szkoły
były podzielone na męskie i żeńskie. Sama książka niewiele mówi
o wyglądzie budynku, rozmieszczeniu klas, dlatego postanowiłam
poszukać informacji w innych źródłach, jak wyglądały szkoły na początku XX wieku. Budynki w tamtym okresie były szare, dlatego
szkoła nie miała tak wesołych barw jak dziś moja. Wnętrza klas
były również nudne i surowe. Brakowało śladów dziecięcej
obecności. Najważniejszym miejscem była katedra, przy której
siedział nauczyciel oraz duża, czarna tablica, gdzie odpytywano
uczniów. Nauczyciel wywoływał uczniów nie po imieniu, lecz
nazwisku. Ławki były drewniane, często niewygodne, a pulpity z
miejscem na kałamarz. Zamiast rysunków i zdjęć uczniów wieszano
portret cara, często nawet jego rodziny.
*
Wybrałam
cytat z „Wigilijnej Opowieści” na tytuł, ponieważ uważam, że
pasuje do napisanego przeze mnie tekstu. „Będę uczył się z
przeszłości...” - na szczęście szkoła Tomka Wilmowskiego
to już historia. „... żył teraźniejszością...” -
bardzo podoba mi się moja szkoła i chciałabym by inni też mogli
uczęszczać do niej. „... ufnie patrzył w przyszłość.”-
mam nadzieję, że następne pokolenia będą miały wspaniałe
szkoły.
Weronika
G.
Nika Nikowa's Slidely by Slidely Slideshow
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz